Chciałbym opowiedzieć o szoku kulturowym jaki przeżyłem pierwszego dnia pobytu w Indiach.
W środku nocy trafiam na lotnisko w New Delhi. „Hotel” mam od 12:00. Plan był taki żeby poczekać do rana i dopiero wtedy ruszyć na miasto… Jednak podekscytowanie, zaciekawienie i niecierpliwość bierze we mnie górę i ruszam taksówką do centrum mimo że jest jeszcze noc. Kierowca jedzie jak wariat, wyprzedza wszystko co się da, do tego jedzie po lewej stronie a w zasadzie wszystko mu jedno, po której stronie jedzie, zamiast kierunkowskazów używa klaksona. Trochę się boje… ale w tym szaleństwie zauważam jakąś metodę bo cało dojeżdżamy do celu… Wysiadam na dworcu kolejowym New Delhi co było chyba najgorszym pomysłem na jaki mogłem wpaść… Cel był taki – kupić bilety na pociąg.
Cała okolica dworca wydawała się gęsto wypełniona ludźmi, a ja odniosłem wrażenie jak by większość coś ode mnie chciała. Co chwilę podchodził ktoś i pytał „witch cantry? „, „where from? „, „how are u? „. Wystarczyła chwila takich rozmów i już wiedziałem, że większość tych osób widzi we mnie chodzący bankomat. A to jakiś kierowca rikszy chciał mnie gdzieś zawieść chociaż tłumaczyłem mu grzecznie, że nie potrzebuję teraz nigdzie jechać. A to dzieci chcą pieniądze, a po chwili jakiś gość namawia mnie na wycieczkę w jedynej oficjalnej rządowej agencji podróży, co jest oczywiście jakąś sciemą. Ci ludzie naprawdę nie dają mi spokoju. Do tego jest głośno, zapach balansuje na granicy smrodu, a temperatura i wilgotność powietrza sprawia, że jestem cały mokry.
Trafiłem do piekła, jak ja tu wytrzymam dwa tygodnie- myślę sobie przerażony.
Muszę znaleźć biuro dla zagranicznych turystów i kupić bilet w jakieś spokojniejsze miejsce… Varanasi… Może będzie lepiej, a jak nie to szukam lotu do Europy – gadam sam do siebie w myślach szukając planu B.
(o tym jak kupić bilety na pociąg w Indiach i nie dać się oszukać będzie w kolejnym wpisie)
Po prostu przeżyłem taki szok, że zacząłem się bać tego, że nie dam sobie rady… że nie jestem w stanie znieść tej odmienności, tego brudu, smrodu, temperatury i ilości bodźców, które mnie otaczały.
Następnego dnia szok zaczął odpuszczać, a ja odważyłem się trochę głębiej zajrzeć w tą tak bardzo obcą nam kulturę… Zacząłem dostrzegać mnóstwo kolorów, zapachów, uśmiechów, a niektóre sytuacje wydawały mi się wręcz komiczne… Np. gdy po raz 100ny słyszysz „hello sir, where from? ” Z dziwnym akcentem.
W tym momencie zaczynałem odkrywać Indie. I coraz więcej rzeczy mnie zadziwiało, także pozytywnie.
Szok kulturowy dla mnie był mieszanką niemałej dawki adrenaliny, zdziwienia, przerażenia, niepokoju, braku komfortu, ale też (w późniejszej fazie) zachwytem i zaciekawieniem.
Jak się później okazało nie takie Indie straszne… jak je pierwsze dni malują. Ale o tym będzie w kolejnych wpisach.
Tagi: Indie